Koniec filmu, napisy, muzyka i ....wszyscy siedzą dalej i czekają ...może jeszcze zaśpiewa, może jeszcze go usłyszymy .. Magia. Polecam.
Reżyseria-Bryan Singer , zdjęcia-Newton Thomas Sigel , montaż-John Ottman, muzyka-Queen - to się musiało udać. I udało. God save the Queen.
Widzę, że tak się zachowują widzowie w każdym kinie. Koniec napisów, światła zapalone, wszyscy siedzą i czekają na tego pierwszego, który się podniesie. Magia.
Ja szybko uciekłam, bo nie chciałam żeby wszyscy widzieli, jak się wzruszyłam ;)
Ja płakałam pół filmu, ale byłą jeszcze jedna dziewczyna, która wyszła tak opuchnięta od płaczu, jakby ją ktoś pobił.
Ja tez ryczałem jak lew, płakałem jak bób z Twin Piksa ;((( a obudziłem się nazajutrz byłem tak opuchnięty hmm... nie wiedzieć czemu???
APEL DO WSZYSTKICH: NIE ROZŚMIESZAJCIE JUŻ MNIE WIĘĆEJ BOBOLI haha
A teraz poważnie. Film zajebisty, nawet bardzo dobry hehe bo głównie MUZA tutaj rządzi! Right?
Czekając na seans wiedziałem, że będzie kulturalnie, bo średnia wieku mocno zawyżona, jeśli chodzi o seanse kinowe. Owszem, było kilka osób z popcornem, ale przez cały film była niesamowita cisza. Po filmie...cisza. To chyba najlepsza rekomendacja tego filmu. Ja sam wzruszyłem się kilkukrotnie, nawet łezka poleciała. Bardzo dobry film o genialnym zespole.
Na seansie na którym ja byłem nie było ciszy. Były gromkie brawa jakby ludzie byli po prostu na koncercie a nie w kinie :)
Przyznam, że momentami też chciałam wstać i oklaskiwać zjawiska na ekranie. Po seansie odtworzyłam sobie oryginalny koncert Live Aid i byłam pod ponownym wrażeniem: po pierwsze-muzyki i charyzmy,po drugie- niezwykłego odwzorowania filmowego koncertu.
Zrobiłem dokładnie to samo. Praktycznie od początku scen z Wembley wiedziałem, że odpalę potem yt. Pietyzm, z jakim odwzorowano ten koncert zasługuje na najwyższe uznanie.
Przyznam, że stałam się namiętną fanką muzyki Queen oraz geniuszu Freddiego i teraz zgłębiam dosłownie WSZYSTKO: albumy, teledyski,filmy dokumentalne,biografie i fascynujące koncerty. Polecam Wembley'86. Niesamowite wrażenia.....Charyzma,ekspresja,magnetyzm i niepowtarzalny wokal Freddiego wraz z instrumentalnymi popisami kolegów dają wprost nieziemski efekt. Żeby taki autentyczny koncert podziwiać na kinowym ekranie....
Ja miałem ułatwienie w odbiorze, w sensie muzycznym, bo utwory znam na wylot od dzieciaka ;) Zasiadając do filmu w życiu się jednak nie spodziewałem, że mi tak pokiereszuje emocje.
Ja znałam dotąd pobieżnie tą wybitną twórczość i historię Freddiego.W sumie nie wiem dlaczego bo mam już swoje lata ;-). W każdym razie-lepiej późno niż wcale:-). Teraz mam wrażenie jakbym była fanką Queen od zawsze i zapewne na zawsze nią pozostanę.
Queen i Freddiego bo obecna działalność i koncerty do mnie nie przemawiają. Freddiego nikt nie zastąpi. Był niezrównany pod każdym względem.
Film muzycznie jest świetny, tego nie da się ukryć. Nie mniej jednak mam wrażenie, że fabuła została przedstawiona w niesamowicie nijaki sposób. No i właśnie.... co jest dla nas ważniejsze? :D Zapraszam też na moją pełną recenzję pod - https://www.youtube.com/watch?v=Anr3rUB233M
Pierwszy film w kinie na którym czekałem aż do samego końca napisów byle tylko wysłuchać Freddiego do końca. Coś pięknego.
Haha, potwierdzam - było tak! Przynajmniej w Krakowie, właśnie wróciłem z seansu :)
Mieszkam za granicą, odczucia te same. Napisy, a wszyscy siedzą jak wryci. Kiedy już weszła ekipa sprzątająca, zaczęliśmy rozmawiać, podziwiać film z nieznajomymi z lewej i prawej strony, jak nigdy... Niesamowite. Dwóm Hiszpankom podpowiedziałem, że koncert z Wembley jest na YT, bo biedne nie wiedziały. Dla mnie film: ARCYDZIEŁO 10/10.
Poszedłem z koleżanką na film. Nie była z początku zainteresowana by iść na niego w drodze powrotnej nie mogła przestać mówić w aucie o tym filmie w dodatku Queen i piosenka Bohemian Rhapsody obowiązkowo zagrała w radiu autka. Film wykonał swoje zadanie :)
Tak samo! Koniec, napisy... a ludzie siedzą, nikt nie wychodzi. To bylo niesamowite. Największa rekomendacja jaka ktokolwoek moze dac - zostac na napisach koncowych i to wcale nie dla sceny po napisach.
Czytam ten temat i nie mogę uwierzyć... na jak kijowych współwidzów trafiłem!
Salę miałem pełną, przekrój ludu spory, byli studenci, były pary, parę starszych osób.
Miałem miejsce w przedostatnim rzędzie, głowa i noga chodziły mi praktycznie przy każdym numerze, ale gdy spoglądałem na widownię by zobaczyć jak bardzo innym widzom udziela się energia utworów - totalny bezruch! Nie dostrzegłem choćby jednej osoby która by się dała porwać muzyce. Pewnie gdyby nie to, to bym się nie powstrzymał od klaskania przy "We will rock you", ale nawet na to moja sala była odporna.
Początek napisów, pokazują autentyczne wykonanie "Show must go on" - połowa sali wstaje i się ubiera, kilkanaście osób już schodzi po schodach. Z całej dużej sali kinowej do końca napisów dotrwało może z 15 osób. Rozumiem że film mógł kogoś nie porwać, sam wielkim fanem Queen nie jestem i nigdy w ich twórczość się nie zagłębiałem, ale takiej obojętności na takie hity to się nie spodziewałem.
U mnie też wychodzili po ostatniej scenie, ale jak pokazali Freddiego to większość została i na schodach słuchała.
Ja w czasie rekonstrukcji Live Aid szalałem, niestety ale empatia nie pozwalała mi wstać szanuję innych, wyjść też nie za bardzo jak było bo w środku rzędu siedziałem, a mnie nosiło żeby wyjść na przejście i tańczyć do końca. Generalnie co chwilę wznosiłem rękę w górę, nuciłem, śpiewałem darłem ryja ale tak że oglądający obok którzy siedzieli obok nic nie słyszeli - perfect timing - fotel chodził non stop, a nie klaskałem tylko dlatego że nosiłem ortezę na rozbity bark. Inni nie klaskali bo taki mamy klimat. Ten film to czyste emocje, tylko młodzi mogą nie czuć klimatu, a starsi widzowie często wychodzą z założenia, że nie wypada. A uj z tym!!!!!
To samo :D Z kina wyszłam niema, bo gardło zdarłam w trakcie seansu. Dobrze, ze mój chłopak jest wyrozumiały :D
Film to film. Powinien bronić się czysto filmowo, a nie bronić się jedynie muzyką.
Bzdura. To był film o muzyku, a więc jedną z głównych ról zagrała muzyka. Przeproś i wyjdź.
Wtedy nie opłaca się kręcić filmów o muzykach. Wystarczy posłuchać jakąś ich płytę.
No tak, bo wszystko musi się opłacać :) Nie chce mi się tłumaczyć spraw oczywistych, żyj w błogiej nieświadomości :)
@Khaosth
powiedz mi szczerze czy zdarzyło Ci się kiedyś być na kiblu i słyszeć jakiś hit np. Imagine Lenona. Według Ciebie jak leci taki hit to masz spiąć poślady i czekać aż poleci Zenek bo wtedy możesz się z czystym sumieniem wypróżnić?
Nie ma prawd uniwersalnych, ja np. kocham piłkę nożną ale nie nazywam ignorantami ludzi którzy lecąc po kanałach przerzucają finał Mistrzostw Świata.
Każdy jest inny, niektórzy przyszli na film, a nie którzy na film o muzyce. Ale Ci pierwsi wychodzą bo obejrzeli cały film, a Ci drudzy(w tym Ty) zostają dłużej żeby posłuchać muzyki.
Płakałem cały film, a z sali nikt nie wyszedł do samego końca. To jest właśnie piękno muzyki.
Dokładnie, jak się to niepoprawnie przyjęło mówić. Koniec filmu i... nie chce się wychodzić z kina. Dla mnie, miłośnika muzyki poważnej, zwłaszcza muzyki Bacha, muzyka Queen i śpiew Freddiego jest magią. W takiej muzyce, rock, pop, nie wiadomo jak to zaklasyfikować, w moim rankingu jest Queen i długo, długo nic. Oni są poza wszelkimi porównaniami. Pozagalaktyczni. Ich muzyka towarzyszyła mi przez 3/4 życia, w tym w bardzo ważnych jego momentach. Np. takie Radio Ga Ga. Nawiasem mówiąc piękne, mądre słowa. O radiu, które kiedyś się słuchało w łóżku pod kołdrą (by rodzice nie widzieli, jakże prawdziwe w moim przypadku), było ważne w naszym młodym życiu, a teraz... tylko radio ga ga, radio ble, ble.
I dlatego niechętnie szedłem do kina. Bałem się rozczarowania, zbyt emocjonalnie byłem związany z ich muzyką. Ale się nie rozczarowałem. Freddie jest trochę inny, trochę zbyt wybielony, grzeczny, ale to w końcu film. Wizja artysty. I wszystko co ważne: początki ich kariery, perypetie sentymentalne Freddiego, rozstania i powroty. A nade wszystko muzyka, ekspresyjna, szalona, ale i bardzo inteligentna. Zdecydowanie warto to zobaczyć.
Ja myślę, że ten koncert na końcu filmu to takie koło ratunkowe dla słabego filmu. Film jest poszarpany, zbyt długi i pobieżny. Wydaje mi się, że twórcy się zorientowali jakiego gniota wypuścili i aby przyćmić to wrażenie wstawili na koniec długą sekwencję z Live Aid. Wtedy w widzach pozostaje wrażenie wspaniałego szoł. Tyle, że to nie film, a muzyka ten niesamowity koncert zostawił to wrażenie. Myślę, że z tego też powodu występ na tym koncercie został przedstawiony niemal jeden do jednego.